P.A.R.N.O.

Berlin, 4 czerwca 1989 – czołgi, Solidarność i Michael Chang

Autor:
opublikowano
20 kwietnia 2018

Czwarty czerwca 1989 r. Przyjeżdżam pociągiem z babcią Zosią do Berlina Zachodniego. Mam 13 lat i właśnie rozpoczynają się moje przyspieszone wakacje w enklawie wolności zachodniego świata. Wieczorem w telewizji ZDF widzę, co dzieje się na świecie. Giną studenci na Placu Tian’anmen, a w Polsce wygrywa Solidarność. W niemieckiej telewizji wygrywa wielki tenis.

Niemiecka telewizja nie kłamie

–  W Pekinie czołgi rozjeżdżały studentów, a potem pakowali ich do plastikowych worków – mówi wystraszona i przejęta ciocia Ola mieszkająca już dziewięciu lat w Berlinie. Gdzieś przewija się nazwa „Plac Tian’anmen”, choć wtedy nikt nie umiał jej zapamiętać i powtórzyć, ale w kolejnych latach powtórzona 1000 razy zapadła w pamięć, a we Wrocławiu wybudowano pomnik z wprasowanym w bruk rowerem, żeby tę pamięć podtrzymać. Jest też coś o wyborach w Polsce, że Solidarność wygrała wybory, i że to jakoś ważne. Ale mówią o tym w zachodnioniemieckiej telewizji krótko.

W wiadomościach sportowych dominuje turniej tenisa French Open na kortach Roland Garros. Mówią o tym dużo. Gra groźnie wyglądający Czechosłowak Ivan Lendl kontra siedemnastoletni Amerykanin Michael Chang. Mały jankes o chińskich korzeniach przegrywał 2:0, ale przetrzymał atomowe serwisy i kanonadę forhendów, a potem wygrał po zaciętym pojedynku z faworyzowanym Ivanem. Trzymałem kciuki za Changa, ale nie mogłem pozbyć się tkwiącego w głowie obrazu rozjeżdżanych chińskich studentów przez czołgi.

Następnego dnia znów w telewizji mówią o Pekinie. Na ekranie telewizora Siemens widzę Chińczyka w białej koszuli,  stojącego przed czołgiem i machającego rękami. W dłoniach trzyma chorągiewki i próbuje zatrzymać jadącą kolumnę czołgów. –Może jednak udało się studentom zatrzymać czołgi? – myślałem naiwnie, bo nie wiedziałem, że to właśnie te czołgi miały na gąsienicach krew studentów spacyfikowanych poprzedniego dnia. Chodzę po kolorowym Berlinie Zachodnim i robię czarno-białe zdjęcia aparatem Smiena. Są niewyraźne, bo ostrość ustawia się na oko, ale tamten wieczór czwartego czerwca pamiętam ostro jak żyleta.

Berlin Zachodni. 1989. Fot Pawel Kempa. West Berlin

TAGS
WPISY POWIĄZANE

DODAJ KOMENTARZ

Paweł Kempa
Polska

Pamiętam jak marzyłem, żeby zobaczyć lwy w Nogongoro. Moimi idolami z dzieciństwa byli Tony Halik i Sir David Attenborough. Wodziłem palcem po mapach zapewne tak, jak oni. Zostałem dziennikarzem z żyłką podróżniczą. Współpracuję z National Geographic Traveler. Przez 5 lat tworzyłem w Men’s Health dział „Wyzwania”, a sporty ekstremalne testowałem na własnej skórze. Lubię ostrą kuchnię tajską, norweskie lodowce i zapach afrykańskiego buszu o poranku. Z żoną i rocznym dzieckiem ruszyłem przez Indonezję, Malezję i Tajlandię, gdzie zostałem zainfekowany nieuleczalnym wirusem podróżowania we troje. Pewnego dnia spojrzałem prosto w oczy lwicy w Ngorongoro.

O blogu

Na blogu Tu są lwy ruszasz ze mną w podróż. Zamieściłem tu przygody, patenty, opisałem miejsca i wyzwania, których doświadczyłem na własnej skórze. Bo każdy ma swój Everest i każdy ma swoje „lwy” do odkrycia – czasem za płotem, czasem na końcu świata. Nazwa Tu są lwy nawiązuje do łacińskiego zapisu „Hic sunt leones”. W ten sposób oznaczano na antycznych mapach tereny dzikie, nieznane kartografom. Tą odkrytą wiedzą, ale – co najważniejsze – emocjami dzielę się tu z Tobą.

Lwy polują na zdjęcia
Lwy polecają: