Berlin, 4 czerwca 1989 – czołgi, Solidarność i Michael Chang
Czwarty czerwca 1989 r. Przyjeżdżam pociągiem z babcią Zosią do Berlina Zachodniego. Mam 13 lat i właśnie rozpoczynają się moje przyspieszone wakacje w enklawie wolności zachodniego świata. Wieczorem w telewizji ZDF widzę, co dzieje się na świecie. Giną studenci na Placu Tian’anmen, a w Polsce wygrywa Solidarność. W niemieckiej telewizji wygrywa wielki tenis.
Niemiecka telewizja nie kłamie
– W Pekinie czołgi rozjeżdżały studentów, a potem pakowali ich do plastikowych worków – mówi wystraszona i przejęta ciocia Ola mieszkająca już dziewięciu lat w Berlinie. Gdzieś przewija się nazwa „Plac Tian’anmen”, choć wtedy nikt nie umiał jej zapamiętać i powtórzyć, ale w kolejnych latach powtórzona 1000 razy zapadła w pamięć, a we Wrocławiu wybudowano pomnik z wprasowanym w bruk rowerem, żeby tę pamięć podtrzymać. Jest też coś o wyborach w Polsce, że Solidarność wygrała wybory, i że to jakoś ważne. Ale mówią o tym w zachodnioniemieckiej telewizji krótko.
W wiadomościach sportowych dominuje turniej tenisa French Open na kortach Roland Garros. Mówią o tym dużo. Gra groźnie wyglądający Czechosłowak Ivan Lendl kontra siedemnastoletni Amerykanin Michael Chang. Mały jankes o chińskich korzeniach przegrywał 2:0, ale przetrzymał atomowe serwisy i kanonadę forhendów, a potem wygrał po zaciętym pojedynku z faworyzowanym Ivanem. Trzymałem kciuki za Changa, ale nie mogłem pozbyć się tkwiącego w głowie obrazu rozjeżdżanych chińskich studentów przez czołgi.
Następnego dnia znów w telewizji mówią o Pekinie. Na ekranie telewizora Siemens widzę Chińczyka w białej koszuli, stojącego przed czołgiem i machającego rękami. W dłoniach trzyma chorągiewki i próbuje zatrzymać jadącą kolumnę czołgów. –Może jednak udało się studentom zatrzymać czołgi? – myślałem naiwnie, bo nie wiedziałem, że to właśnie te czołgi miały na gąsienicach krew studentów spacyfikowanych poprzedniego dnia. Chodzę po kolorowym Berlinie Zachodnim i robię czarno-białe zdjęcia aparatem Smiena. Są niewyraźne, bo ostrość ustawia się na oko, ale tamten wieczór czwartego czerwca pamiętam ostro jak żyleta.