Lwy buszują po świecie Podróże

Birmingham: hidżaby pod Nelsonem, czyli jak kolonizowano Anglię

Autor:
opublikowano
25 kwietnia 2018

Zobaczyłem jak wygląda centrum drugiego co do wielkości miasta Wielkiej Brytanii. Liczba napływowych przekroczyła liczbę anglosaskich mieszkańców. Samo centrum zdominowała mozaika etniczna z Karaibów, Afryki i Pakistanu. Nie oceniam. przyglądałem się temu okiem reportera. Wrażenia? Dawni kolonizatorzy Indii, Nigerii, Egiptu, Australii dziś sami są kolonizowani. Trudno było mi jednak wyzbyć się uczucia, że oglądam rekwiem dla Zjednoczonego Królestwa. Larum grają admirale Nelsonie.

Centrum Birmingham, Kościół św. Marcina, pomnik admirała Nelsona i centrum handlowe Selfridges.

Centrum Birmingham, Kościół św. Marcina, pomnik admirała Nelsona i centrum handlowe Selfridges.

Mniejszość angielska w Anglii

Nowoczesna zabudowa centrum Birmingham z galeriami handlowymi wokół Bull Ring,  szczelnie wypełnia serce tego postprzemysłowego miasta. Dawno  temu w Bull Ring, czyli w okrągłej zagrodzie, przed epoką lodówek, trzymano zwierzęta zanim trafiły pod nóż. Dziś jedyną pamiątką, oprócz nazwy, jest wielki mosiężny byk. Na tym nowoczesnym, trochę bezdusznym tle niezwykle wygląda kościół św. Marcina z XIII wieku. Omszały i zielnonkawy wydaje się otoczony i osaczony przez błyszczącą stal pomieszaną z betonem, jak chrześcijanie na rzymskiej arenie na chwilę przed pożarciem przez lwy. Taki ostaniec. Tkwi nieruchomo jak ostatni Mohikanin. Tak na oko 90% odwiedzających centrum stanowią przybysze z Pakistanu, Bangladeszu, Syrii i ich potomkowie. Bo w Birmingham, drugim co do wielkości mieście Wielkiej Brytanii, rodowici Anglicy, potomkowie Sasów, stali się w ostatnich latach mniejszością etniczną (już poniżej 50%) zamieszkującą południowe i północne dzielnice miasta. W centrum mieszka ich niewiele.

Patrzyłem na tę zmianę, a w zasadzie wymianę demograficzną z zaciekawieniem, trochę jak antropolog przypatrujący się nowo odkrytej kulturze. W pewnym momencie pojawia się zjawa… Szła przez centrum, a raczej płynęła kobieta – biała jak śnieg z burzą rudych włosów, wysoka, ubrana w cienką zwiewną niebieską sukienkę odsłaniającą blade, ale smukłe nogi. Śniady tłum rozstępował się przed nią, odskakiwał na boki i patrzył z zaciekawieniem na niebieską sukienkę i białe nogi podobnie jak ja. Po chwili zniknęła za rogiem. Przeleciała jak kometa, a tłum wrócił do swojej jednolitej, nowej etnicznej struktury. Żałuję, że nie zrobiłem jej zdjęcia, bo po wywołaniu można by przeprowadzić zabawę prosząc kogoś – wskaż, co nie pasuje do otoczenia.

Birmingham, centrum – darmowy Koran po angielsku.

Admirał Nelson i nowi poddani Królestwa

Na nowe centrum Birmingham  patrzy z góry stojący na cokole pomnik kapitana Nelson – najsłynniejszego admirała w historii floty brytyjskiej, pogromcy Francuzów, Duńczyków i Hiszpanów, króla i wojownika mórz. Ikona Zjednoczonego Królestwa. Dawni kolonizatorzy Indii, Nigerii, Egiptu, Australii dziś sami są kolonizowani w sercu swojego kraju. Pod pomnikiem admirała Nelsona, ogrodzonym stalowym płotkiem, siadają dziewczyny w hidżabach i mężczyźni ze smartfonami z równo przyciętymi wąsami i wyżelowanymi włosami. Nieopodal pod sklepem H&M ze stanowiska informacji koranicznej  rozdającej Koran po angielsku za darmo, dobiegał dyskretny, ale odbijający się echem od budynków, hipnotyzujący śpiew muezina. Brzmiał jak rekwiem. W pobliskim kościele św. Marcina było za to ciemno i cicho jak w grobie.
Birmingham, maj 2017.

TAGS
WPISY POWIĄZANE

DODAJ KOMENTARZ

Paweł Kempa
Polska

Pamiętam jak marzyłem, żeby zobaczyć lwy w Nogongoro. Moimi idolami z dzieciństwa byli Tony Halik i Sir David Attenborough. Wodziłem palcem po mapach zapewne tak, jak oni. Zostałem dziennikarzem z żyłką podróżniczą. Współpracuję z National Geographic Traveler. Przez 5 lat tworzyłem w Men’s Health dział „Wyzwania”, a sporty ekstremalne testowałem na własnej skórze. Lubię ostrą kuchnię tajską, norweskie lodowce i zapach afrykańskiego buszu o poranku. Z żoną i rocznym dzieckiem ruszyłem przez Indonezję, Malezję i Tajlandię, gdzie zostałem zainfekowany nieuleczalnym wirusem podróżowania we troje. Pewnego dnia spojrzałem prosto w oczy lwicy w Ngorongoro.

O blogu

Na blogu Tu są lwy ruszasz ze mną w podróż. Zamieściłem tu przygody, patenty, opisałem miejsca i wyzwania, których doświadczyłem na własnej skórze. Bo każdy ma swój Everest i każdy ma swoje „lwy” do odkrycia – czasem za płotem, czasem na końcu świata. Nazwa Tu są lwy nawiązuje do łacińskiego zapisu „Hic sunt leones”. W ten sposób oznaczano na antycznych mapach tereny dzikie, nieznane kartografom. Tą odkrytą wiedzą, ale – co najważniejsze – emocjami dzielę się tu z Tobą.

Lwy polują na zdjęcia
Lwy polecają: