Jak znaleźć spokój w Chorwacji bez tłumów i z ładną plażą? Odwiedziłem okolice Kvarneru. Praktyczny przewodnik.
Jeśli chcesz poczuć bałkańsko-śródziemnomorski klimat w Chorwacji, być blisko natury, a do tego znaleźć piękną plażę, nie musisz jechać daleko do Dalmacji. Kvarner jest bliżej i kryje w sobie niezłe skarby. Zaszyłem się z rodziną w jednej z małych wiosek na południe od chorwackiego miasta Senj. Lukovo okazało niezwykłym miejscem i pomijam tu jedną z plaż dla naturystów.

Mała wioska Lukovo i jej zatoka. W tle wyspa Goli Otok.
Wino, skały białe jak kobiety. Tymczasem bez śpiewu
Nad małą wioską Lukovo schowaną za wyspami i górami zachodzi właśnie słońce. Siedzę z Alemem Škrtićem na tarasie jego domu na skarpie, niczym w orlim gnieździe z bajecznym widokiem na Kanał Welebicki i wyspę Goli Otok, czyli nagą wyspę. Jej majestatyczne wapienne skały, są tak białe jak ciało słowiańskiej turystki z Katowic, leżącej na kamienistej, chorwackiej plaży pierwszego dnia urlopu. (No dobra, sorry… zamiast Katowic można wpisać dowolne polskie miasto;). Gadamy. Alem opowiada:
– Byłem marynarzem. Pochodzę z Rijeki. Przez całe życie pływałem na statkach handlowych pod wieloma banderami. Piraci, choroby, tajfuny, stres, ale zwiedziłem kawał świata. Dosyć. Wystarczy. Rzuciłem kotwicę o tu, w tej wiosce – przerywa swoją opowieść Alem i zrobi szeroki gest ręką, wskazując na czerwone dachy kilkunastu domów leżące w dole u naszych bosych stóp.
Sączymy białe, chłodne wino pochodzące z pobliskiego półwyspu Istria.
– Szczep Malvazija, moje ulubione – ciągnął Alem i skierował kieliszek pod słońce,
a wino rozbłysło żółtymi i zielonkawymi refleksami. Było co świętować. Opowiada jak rano wypłynął swoją łodzią i złowił kilka dorodnych ryb, a tych już niewiele w tutejszych przełowionych wodach.
– Pijemo Pawel, živjeli! (pijemy Paweł, na zdrowie!) – i wzniósł toast.
Żyjemy. Proste. Poczułem wtedy, że zaczyna się niebieskie lato i choć przez chwilę będę częścią tej bałkańskiej krainy wiosek z kamienia, z jej surowością gołych skał, morzem rozpalanym przez słońce i wychładzanym przez wiatr Bura i ludźmi zahartowanymi przez wichry wojny. Po winie była oczywiście rakija. Wojna szykowała się w żołądku.

Plaża w Lukovie. Łagodne zejście do wody, kameralna zatoka.
Lukovo – piękna plaża, cisza i spokój
Chodzę po wiosce Lukovo. Od gwarnej Rijeki dzieli ją 80 kilometrów, ale wioska wydaje się położona niemal na końcu śródziemnomorskiego świata – trochę jak w bajce rozpoczynającej się od słów „za chorwackimi górami, za lasami”. Dotarłem tu wąską drogą przez park narodowy Welebit Północny, a potem w dół serpentynami krętymi jak wirująca wstążka rumuńskiej gimnastyczki na zawodach. Tak… Nie ma sklepów. Nie ma bud z chińskim badziewiem, więc dzieci nie wodzi się na pokuszenie. Spokój. Jeden kościół, mały port z kołyszącymi się łódkami. Jedna restauracja przy krótkiej promenadzie nęci zapachami frytowanych kalmarów. Jej monopol powoduje, że nie musi starać się o wysoką jakość dań i obsługę, i nie stara się wcale. Dalej mały bar przy ładnej kamienistej plaży, a za nią cmentarz na skarpie oddzielony wapiennym murem nagrzanym słońcem, żeby odgrodzić tych odpoczywających wiecznie z tymi, którzy przybyli wypoczywać tydzień, dwa lub trzy. Żyje tu dziesięciu stałych mieszkańców, wliczając plebana i sołtysa.
– Nie chciałeś zostać sołtysem Lukova – pytam Alema, gdy ten podlewa posadzone drzewka oliwne i oleandry obok swojego domu.
– Nie… no wiesz tu są lokalne układy, układziki, tradycje, to trochę zamknięta społeczność, a ja nie jestem stąd, choć mam tu dom od dwudziestu lat – uśmiecha się Chorwat odsłaniając białe zęby, bo chyba chciałby jednak być tym sołtysem.
Film pokazujący Lukovo i okolice Senj.

Port w Lukovie. Rano przyjeżdża bus z pieczywem, bo nie ma sklepu, a co 2 dni można kupić owoce i warzywa.
O 9.30 przyjeżdża rozklekotany bus z pieczywem, na którego czeka garstka mieszkańców i kilku letników. W koszach na pace leżą długie bułki, ciastka z owocami, pączki z czekoladą. Wczoraj był nawet burek, czyli cienkie ciasto filo wypełnione serem lub mięsem.
– Ima burek sa mesom? (jest burek z mięsem?) – pytam sprzedawcę
– Ne – odburkuje krótko, a ja biorę, co jest. Za bułkę typu weka, dwa croissanty, dwie małe bułki i ciastka z wiśnią płacę 40 zł – drogo prawie jak w Norwegii, pomstuję w myślach. Do najbliższego sklepu w miejscowości Sveti Juraj mam jednak 10 km stąd więc poddaję się, tym bardziej, że właśnie zerknąłem na drogę wykutą wysoko na skalnym urwisku z barierką tak delikatną jak wspomniana wstęga rumuńskiej gimnastyczki.
– Jutro przyjedzie bus do portu i możesz kupić owoce i warzywa – mówi Alem, którego spotykam w bramie domu. – Ale ryb tam nie kupisz – dodaje – łowili rabunkowo w latach 80 i 90. to teraz mamy puste wody. Czasem coś na wędkę złowię albo linką z haczykami łowię kalmary. Widzisz te instalacje po drugiej strony zatoki?
– Tak, już od dwóch dni zastanawiałem się, co to za stare dźwigi na skałach
– odpowiadam.
– A no właśnie, kiedyś w ten sposób łowiono tuńczyki. Wpływały one do zatoki w pogoni za mniejszymi rybami i zakręcały przy skałach, a tam wpadały w sieci utrzymywane przez żurawie stojące na brzegu. Teraz to tylko muzeum – uśmiecha się krzywo Alem. Po śniadaniu zrywam rozmaryn między skałami na skarpie za domem. Wygrzany w słońcu, pełen olejków eterycznych będzie genialnie pasował do pieczonych ziemniaków. Rośnie tu bujnie niemal wszędzie, a mieszkańcy robią niego żywopłoty i nie traktują go z namaszczeniem. Na szczęście nie brakuje go jak ryb, w tej wiosce na końcu świata, gdzie czas zwalnia jak żółw morski gramolący się przez plażę. Ruszam autem do miasta Senj położonego 20 km na południe od Lukowa przy magistrali adriatyckiej. Ze swoimi ośmioma tysiącami mieszkańców wydaje się metropolią w porównaniu do dziesiątki tubylców z wioski i garstki letników.

Senj. Widok z drogi do twierdzy Nehaj.
Senj. Trochę senne miasto, ale z duszą
Gdyby odjąć literę „j” z nazwy tego chorwackiego miasteczka, wyjdzie cała prawda o nim. Senj jest senny i do tego trochę przykurzony. Spaceruję po wąskich uliczkach starego miasta i wzdłuż resztek murów obronnych. 3000 lat historii na karku, ale lata potęgi w regionie, kiedy to skutecznie chroniło mieszkańców przed Turkami, ma dawno za sobą. Miasto nie pachnie lawendą jak Hvar, nie czuć w nim strumienia pieniędzy płynącego z Unii Europejskiej na remonty, nie chwali się jak Dubrownik kręceniem w murach Gry o Tron. Dziś z odrapanymi kamieniczkami, ziejącymi niekiedy ciemnymi otworami okien przypomina przetrzebione zęby w uśmiechu marynarza z XVIII w. po długim rejsie na Karaiby. Ale przez ten brak perfekcyjności czuję do niego sympatię, bo czuć w nim ducha dawnej Jugosławii i starych Bałkanów. Opuszczam stare miasto jedną ze starych bram.

Twierdza Nehaj w mieście Senj stoi dumnie na wzgórzu. Odnowiona. Warto odwiedzić.
Wdrapuję się na górującą nad miastem fortecę Nehaj. W przeciwieństwie do starego miasta odnowiono ją pieczołowicie kilka lat temu i wygląda świeżo, niemal jak po wybudowaniu w 1558 roku. Staję pod prawie dwudziestometrowym murem – oj robi wrażenie. Do jego budowy użyto kamieni z okolicznych kościołów i klasztorów stojących poza murami miasta, żeby nie stały się przyczółkiem dla Turków. Co ciekawe na niektórych kamieniach zachowały się inskrypcje z czasów początku chrześcijaństwa na tych terenach. Wewnątrz, no cóż, Bazyliki Świętego Piotra nie przypomina, raczej pieczarę pierwszych chrześcijan. Na dole restauracja, armaty na piętrze, zamkowe komnaty ze spartańskim wystrojem, stroje partyzantów w gablotach i rekonstrukcje ubioru Uskoków – dzielnego ludu, który zbudował twierdzę i bronił miasta przed Imperium Osmańskim, a jak już obronił parał się piractwem na okolicznych wodach łupiąc zawzięcie bogatych Wenecjan. Wąskie schody prowadzą na dach i odkrytą galerię. Widok na Adriatyk i czerwone dachy Senja może śmiało równać się panoramą rozciągającą się z murów Dubrownika. Warto tu przyjechać pod koniec lipca, kiedy przez miasto przechodzi barwny korowód dawnych w strojach dzielnych Uskoków. „Uskočki dani” – bo tak nazywa się trzydniowy festiwal, to ważne dla Chorwatów święto nawiązujące wprawdzie do walki i dawnej potęgi, ale teraz przede wszystkim stanowi okazję do zabawy, śpiewu i wypitki – jak to u potomków piratów z patriotycznym zacięciem.

Ante Milas i jego artystyczne królestwo w Senj. Tego dnia przyszła do niego mała księżniczka Ola.
Ante – król sztuki z Senj
Już chciałem ochrzcić twierdzę Nehaj jedyną atrakcją wartą do zobaczenia w Senju, gdyby nie wizyta w dziwnym, a może trochę magicznym sklepie ze sztuką i pamiątkami na starym mieście. Trafiłem tam przypadkiem, włócząc się znów po uliczkach. Zaintrygowały mnie dziwne malunki i artystyczne instalacje na starej kamienicy wykonane zapewne z pogwałceniem prawa i ku rozpaczy lokalnego konserwatora sztuki. Wita mnie ewidentnie artysta, bo wygląda jak postać z bajki Alicja w Kainie Czarów, ubrany w kolorowych fartuch i z zawadiackim, ale staroświeckim wąsem pod nosem.
– Ante jestem – skrócił szybko dystans właściciel galerii. Z przedmiotów wyrzuconych przez morze tworzył niezwykłe instalacje i rzeźby. Kolejny raz przekonałem się, że lokalni artyści są jak otwarte okna na świat. Pytałem go o rzeczy, o których nawet taksówkarz, ksiądz, rybak, burdelmama ci nie powie, a on odpowiadał. Spotkanie z artystą Ante Milasem było jak przeniesienie się do kolorowej krainy snu. Snu w Senj.
FKK i dzikie plaże
– Alem, a którą plażę w okolicy uważasz za najpiękniejszą? – zapytałem z premedytacją pewnego dnia mojego gospodarza z Lukova, zdając sobie sprawę, że mogło ono zabrzmieć jak pytanie do kandydatki na Miss World o to, czym chce się zajmować po zdobyciu tytułu najpiękniejszej. Ale Alem, stary wilk morski, choć ciągle z błyskiem w oku, nie odpowiedział w stylu „chcę zadbać o pokój na świecie i miłość wszystkich ludzi”, tylko przeszedł do konkretów.
– Ta nasza w Lukovie, no całkiem niezła. Widziałeś podczas weekendu ile obcych samochodów stało na wjeździe do wioski? Tylko brakuje toalety, bo ludzie sikają po krzakach. W okolicy piękna jest plaża Bunculka na wyspie Krk, ale to plaża FKK. Też mamy w wiosce jedną FKK, tylko trudno się do nie dostać… – urwał Alem.
…No i przekonał mnie. Dał złotą, gorącą wskazówkę. Postanowiłem odnaleźć ją nie dlatego, że to plaża dla naturystów, bo jakimś wielkim fanem nie jestem niemieckiego Freikörperkultur, od którego FKK wzięło skrót, tylko dlatego, że ciężko do niej trafić. Uzbrojony w trekkingowe sandały i wskazówki od lokalnego eksperta ruszyłem na północ dnia pewnego gorącego trzymając się wybrzeża. A szlak prowadził przez ostre skały i wił się niemal jak kozia ścieżka w górach i to słabo wydeptana. Trzeba się namęczyć, żeby trochę wypocząć. W pewnej chwili zobaczyłem na kamieniach napis. PTTK? Czyżby nasi tu byli? Schronisko dla naturystów? Jakoś tak mi się skojarzyło. Ale dość nieudolny napis FKK zwiastował, że zaraz dotrę do plaży czcicieli kultury swobodnego ciała. Faktycznie okazała się rajska. Dzika. Nikogo nie było. Woda krystaliczna. Samotność może trwała dwie godziny, bo desant pontonem na plażę zrobiła pięcioosobowa rodzina z Niemiec. Tekstylna. Uff.
– Zabiorę cię na inną dziką plażę – powiedział Alem wieczorem. Następnego dnia popłynęliśmy na południe wzdłuż wybrzeża małą kabinową motorówką Alema. Towarzyszył nam jego wnuk David.
– Zobacz jak tu dziko – pokazywał na skały przy brzegu i rosnące stare drzewa oliwne, z których jednak nikt nie zbierał już owoców. Minęliśmy osadę rybacką Donja Klada i po kilkunastu minutach rzuciliśmy kotwicę przed wioską Stari Grad w małej zatoce z kamienistą plażą otoczoną skałami. Wskoczyłem do krystalicznej wody o niezwykłej przejrzystości, żeby ponurkować z maską i rurką – była jednak zadziwiająco zimna!
– To przez bijące ze skał źródła słodkiej, ale lodowatej wody – wyjaśnił potem Chorwat, kiedy grzałem się w słońcu jak jaszczurka na kamieniu. Potem Alem opowiadał o szlakach w pobliskich górach i jak spotkał się oko w oko z niedźwiedziem w parku narodowym Welebit. Znów mnie przekonał, że warto tam wybrać się na jeden ze szlaków. Może nie miałem zamiaru obwąchiwać się z niedźwiedziem i spozierać w jego brunatne oczy, ale trekking po północnym Welebicie brzmiał jak kolejne wyzwanie.

Lukovo, plaża. Czasem „odpoczynki” są niespodziewanie blisko siebie. Tym razem wakacyjny był blisko tego wiecznego. Z poziomu plaży nie było widać cmentarza zupełnie.
Praktyczne Informacje: Chorwacja – Kvarner 2018
Kiedy
W całej Chorwacji sezon startuje w pierwszy weekend maja i trwa do końca września. Październik i listopad są zdecydowanie chłodniejsze w rejonie Kvarneru. Nawiedza go częściej zimny wiatr Bura, niż w położonej dalej na południe Dalmacji.
Wiza i waluta
Polacy nie potrzebują wizy. Chorwacja wstąpiła do UE 1 lipca 2013 UE, ale nie należy do strefy Schengen. Pogranicznicy mogą więc poprosić o okazanie dowodu osobistego.
Waluta: kuna chorwacka (HRK) trzyma mocny kurs do złotówki. 1 kuna = 0,6 zł.
Jak dojechać do Kvarneru
Podróż samochodem z południa Polski na wybrzeże Kvarneru trwa około 10 – 12 godzin. Lepiej jechać w środku tygodnia, a w weekend, bo zwykle są korki. Loty w okresie letnim z Warszawy do Rijeki realizuje Croatia Airlines + Lufthansa z jedną przesiadką (niestety często trzeba długo czekać na zmieniając samolot).
Jest drogo? Można taniej
Wynajmij pokój z aneksem kuchennym. Stołowanie się wyłącznie w restauracjach rujnuje budżet, ale im dalej od morza, tym taniej. Popytaj okolicznych mieszkańców, gdzie zaopatrują się rano pieczywo, kupisz tam także burek (ciasto filo z serem lub mięsem) dobre jako kaloryczna przekąska na zimno w ciągu dnia. Większe zakupy najlepiej zrobić raz na kilka dni w sieci Konzum lub Studenac w miastach np. w Senj.
Noclegi w Chorwacji: Lukovo i okolice
- Można korzystać z booking.com, ale czasem oferty zamieszczają tam wynajmujący pokoje w mniej atrakcyjnej okolicy, bo najdogodniej położone nieruchomości rozchodzą się jak świeże bułki dzięki marketingowi szeptanemu i poleceniom innych. Ceny za pokój od czerwca do połowy września kształtują się na poziomie ok. 50 eu, a za apartament (sypialnia + salon z kuchnią) ok. 70 euro. W lipcu i sierpniu nie ma praktycznie szans na targowanie.
- Najlepiej wejść na stronę upatrzonego miasta lub regionu np. visitsenj.hr i w zakładce z wakacyjnym wynajmem znaleźć namiary na właścicieli. Zamieszczają oni tam chętniej ogłoszenia, bo nie płacą sporej prowizji dla bookingowych operatorów.
- Pokoje z pięknym widokiem na zatokę i okoliczne wyspy Kvarneru: Lukovo Panorama (alem.skrtic@gmail.com), Apartmani Lavanda (ap.lavanda@gmail.com).
Wycieczka do miejscowości Sveti Juraj między Senj a Lukovem. Ola w swoim kuferku woziła zabawki. Tego dnia czekaliśmy na zachód słońca.
Jedzenie
- Do wina jako przystawkę warto zamówić lub kupić w sklepie chorwacką szynkę dojrzewającą, czyli Pršut. Chorwaci obrażają się teatralnie jeśli ktoś porównuje ją do szynki parmeńskiej, bo to zamach na ich dziedzictwo kulinarne. Ta bałkańska suszona szynka ma faktycznie nieco inny aromat od włoskiego odpowiednika. Wytwarza się ją także z wieprzowej nogi, ale te najlepsze moczy się w morskiej wodzie, potem jeszcze dosala i suszy przy pomocy wiatru Bura.
- Przejeżdżając przez Park Narodowy Welebit zatrzymaj się w jednym z gospodarstw agroturystycznych. Ten rejon Chorwacji słynie z wybornych miodów i twardych serów dojrzewających wytwarzanego z mleka krów, które pasą się na łąkach pełnych ziół. Sery górskie np. škripavac są doskonałe do wina.
- Wiatr Bura mocno smaga wybrzeże jesienią i zimą, a i latem potrafi wychłodzić Adriatyk na kilka dni do temperatury ciepłego Bałtyku. Dlatego okolice Senj niestety nie mogą pochwalić uprawą winorośli na większą skalę. Słynne wina ze szczepu Malvazija produkuje się natomiast na pobliskim półwyspie Istria o znacznie łagodniejszym klimacie.
- W restauracjach królują ryby, choć za półmisek ryb i owoców morza dla dwóch osób trzeba zapłacić około 300 – 350 kun czyli grubo ponad 200 zł. Coś taniej? Pizza około 60 kun (36 zł), frytki 20 kun (12 zł). Kalmary 80 kun (48 zł).
- Ryby (orada, lubin) najlepiej kupić świeże w dużym markecie np. Konzum. Kosztują około 80 kun za kilogram, czyli tyle co niezbyt duża porcja frytowanych kalmarów. Ryby z lokalnymi ziołami rosnącymi przy każdym domu z czosnkiem i oliwą można glilować w specjalnych paleniskach z kominem stojących prawie na każdym podwórku.
- W małych wioskach jak Lukovo czy nadmorskiej Donja Klada nie ma sklepów spożywczych (i żadnych innych!). Można jednak kupić chleb i słodkie wypieki z obwoźnego busa przyjeżdżającego każdego ranka.
Zakupy
Kvarner, zarówno położony na kontynencie jak i wyspiarski, słynie z miodów. Na wyspach produkuje się np. miód rozmarynowy, a na górskich łąkach miody ziołowe. Najlepiej kupić go od lokalnych gospodarzy, którzy chętnie częstują i dają do spróbowania swoje wyroby.
Rozrywka
Cały Kvarner nie słynie z imprezowego życia jak Split czy Makarska w Dalmacji. Tu stawia się na lokalne festiwale, które są okazją do fiest jednoczących osiadłą ludność z letnikami. Odbywają się koncerty chórów zwanych klapa i śpiewających na głosy a capella – naprawdę ten śpiew chwyta za serca. Każda, nawet mała wioska, organizuje coś w rodzaju festynu 2, 3 razy do roku. W pierwszych tygodniach sierpnia największym wydarzeniem w Senj jest Međunarodni senjski ljetni karneval, czyli międzynarodowy karnawał letni, w ramach którego można posłuchać rozmaitych koncertów od pieśni ludowych do rockowych i innych objechanych działań artystycznych stylizowanych na karnawale w Rio (panie w skąpych i kolorowych bikini podrygują w rytm muzyki – niekoniecznie samby).
Szczegółowy kalendarz imprez na visitsenj.com (calendar of events).
Tekst pod tytułem „Tam, gdzie rośnie rozmaryn” mojego autorstwa o Lukovie i okolicach, opublikowany został w wydaniu 06.2018 National Geographic Traveler.
We wpisie na blogu użyłem nieopublikowanych fragmentów, które nie weszły do artykułu.