Podróże Z dzieckiem w plecaku

Ola, lawenda i Hvar – Chorwacja oczami dziecka

Autor:
opublikowano
3 maja 2018

Opowiem Ci o mojej pierwszej podróży na Bałkany, która była pełna przygód na polach lawendy. Pełno tajemnic było w kamiennych wioskach, które ożywają dwa razy w roku. Opowiem o niebiańskich plażach z kamykami. Pośmiejemy się, bo fotografowali mnie Japończycy, a potem tato wspomni o najlepszych winach na wyspie i połowie kalmarów. Jestem Ola, no co Ty, nie Nela. Ola podróżniczka, która poznała Hvar.

Miasto Hvar, Chorwacja, fot. Paweł Kempa

Miasto Hvar

— I am Ola — a Ty jak masz na imię?

Mam 3 lata…, no dobra przyznam się: miałam 2.5 roku, kiedy pierwszy raz pojechałam z rodzicami  do Chorwacji. Mądry podróżnik nie musi mieć białej brody, ale może mieć mleko pod nosem, niecałe trzy lata i też zwiedzać świat. Lubię podróżować z rodzicami. Jak miałam roczek, zabrali mnie na 5 tygodni do Azji, ale latanie samolotem to pestka w porównaniu z długą jazdą autem. W samolocie miła i uśmiechnięta pani przynosiła jedzenie, dali mi zabawki, mogłam przespacerować się, zasnąć na kolanach mamy i taty. W samochodzie muszę siedzieć przypięta jak kierowca F1 – tata tak mówił, nie wiem dokładnie, o co chodzi z tym „ef jeden”, ale muszę podróżować wiele godzin nieruchomo w swoim foteliku przypięta pasami, a to trudne do zniesienia, bo ja tak lubię biegać! Żebym nie marudziła, rodzice kupili mi kilka moich ulubionych gazet, takich dla dzieci, z grami i opowieściami o „Psim patrolu”, „Dorze” i „Zosi”, no i śpiewamy moje ulubione piosenki. Dzieci lubią nowe gazety, książki i zabawki, bo jak mają zajęcie, to nie pytają zbyt często: a daleko jeszcze? Trudno mi i tak wytrzymać tyle godzin jazdy. Na te Bałkany było strasznie daleko!

Maribor Słowenia fot. Paweł Kempa

Ola: Maribor w Słowenii — przedsionek Bałkanów poznawałam na piechotę, no… w wózku.

Maribor – przedsionek Bałkanów

W Polsce zaczęły spadać liście, a my pod koniec września ruszyliśmy w podróż. Jechaliśmy z Wrocławia i dotarliśmy pierwszego dnia do Słowenii. Było ciemno, kiedy dotarliśmy do Mariboru. Spaliśmy w Mariborze u Dominiki i Igora Osvald – podróżników, którzy 7 lat jeździli po świecie, a teraz wynajmują pokoje w swoim domu zwanym Tai-chi. Tata z mamą długo z nimi rozmawiali, bo też mają małe dziecko i niedawno wrócili ze wspólnej podróży do Birmy. Maribor okazał się przytulny i przyjazny dla rodziny z dzieckiem. Spacerowaliśmy rano przy rzece Dravie, gdzie było pełno winiarni. Tato robił zdjęcia najstarszej na świecie winorośli koło muzeum wina. Krzew ma 400 lat i wygląda jak drzewo z kiściami pełnymi granatowych kulek! Lubię winogrona, ale tych nie można było jeść, bo właśnie zaczęli je zbierać na strasznie drogie wino. Spodobało mi się to, że przy wielu restauracjach i kawiarniach były kąciki do zabawy dla dzieci, bo ileż można chodzić i oglądać jakieś zabytki. Rodzice mówili, że Maribor zaskoczył ich pozytywnie, bo można odnaleźć w nim całe Bałkany jak wymieszane w kotle czarownicy.

Gdzie jest ten pałac w Splicie?

Do Splitu dotarliśmy po południu. Rosły tam palmy! Nawet pod koniec września słońce grzało przyjemnie, ale nie było za dużo ludzi. Rodzice mówili, że właśnie weszliśmy do pałacu cesarza Dioklecjana, który żył dawno, dawno temu, ale ja żadnego pałacu nie widziałam. Dziwny ten pałac: same wąskie uliczki, sklepy i plac z dzwonnicą, gdzie mogłam wreszcie trochę pobiegać. Nie było komnat, obrazów, zbroi rycerzy jak w Malborku. No, ale zaraz już wszyscy biegliśmy do samochodu, żeby zdążyć na statek o 17.30. Myślałam, że wjeżdżamy na parking w porcie, a to był wielki prom z otwartą paszczą jak u wieloryba! Zaraz za nami zamknęły się potężne wrota niczym w zamku. Szukałam kapitana, żeby się z nim przywitać, bo płynęliśmy 2 godziny na wyspę Hvar, ale drań nie wyszedł z kajuty.

Stipe Petric , Hvar, Lawenda, Chorwacja, Velo Grablje

Stipe Petric koło swojego domu w Velo Grablje, gdzie urodził się daaawno temu.

Kapitan Stipe

Mój kapitan pojawił się jednak dopiero na lądzie w małej wiosce Milna, gdzie mieliśmy urządzić bazę wypadową. „Dobar večer” – powitał nas pan w koszulce w biało niebieskie paski. Skoro ktoś nosi taki strój musi być kapitanem – prawda? Milna słynie ze spokojnego życia i swoich pięknych plaż. Wystarczyło przejść za mały cypel po kamieniach i naszym oczom ukazała się moja ulubiona, dzika plaża jak w książce o Robinsonie, której kawałek czytał mi tata. Trochę byłam zawiedzona, bo okazało się po dwóch dniach, że mój kapitan, czyli Stipan Petrić, nigdy jednak nie pływał wielkimi statkami, choć z jego domu doskonale było widać turkusowy Adriatyk. Stipe pracował na wydziale chemii uniwersytetu w Splicie, a jako młody chłopak ścinał lawendę na tutejszych polach. Poprosiliśmy go, żeby pokazał nam swoją rodzinną miejscowość, czyli Velo Grablje w sercu wyspy.

Velo Grablje, lawenda,Hvar, Chorwacja fot. Paweł Kempa

Velo Grablje, to tu produkowano do 1968 roku najwięcej lawendy na Hvarze.

Velo Grablje, Hvar, Chorwacja, fot. Paweł Kempa

Ola: Wioska Velo Grablje. A to ja, Ola przy domu Bartula Tomičića, który pierwszy posiał tu lawendę.

Lawendowa wioska i lawendowe lody

W małych, kamiennych domach Velo Grablje żyło kiedyś 500 osób, a w 2017 tylko 15. Wioska zachowała swój dawny układ jak na początku XX wieku. Góruje nad nią kościół – ciągle czynny, bo jak ma przyjechać biskup z wizytacją, to okoliczni mieszkańcy skrzykują się, żeby pokazać pełne ławki w obawie przed zamknięciem. Stipe opowiedział nam historię, jak to po zaatakowaniu tutejszych winorośli w 1928 roku przez groźnego szkodnika zwanego filoksera, ludziom żyło się bardzo trudno i klepali biedę. Aż tu nagle jeden z mieszkańców Bartul Tomičić posiał lawendę. Wszyscy śmiali się z niego w wiosce, że sieje kwiatki, a on zebrał plony i starczyło pieniędzy na posag dla córki. Nagle wszyscy zaczęli siać lawendę i tutejsze pola pokryły się tą pachnącą rośliną. Sprowadzane z Francji szlachetne odmiany lawendy nie dawały jednak na Hvarze tak dobrych zbiorów. Wtedy gospodarz Nikola Budrovic zaczął krzyżować ją z innymi odmianami i tak powstała odmiana hybrydowa zwana dziś Budrovka. Daje ona najwięcej oleju lawendowego. Dzięki niemu popłynął strumień pieniędzy do biednej wioski. „W latach 60. po kilku dniach ciężkiej pracy przy zbieraniu lawendy, którą zwoziliśmy do destylarni osiołkami, mogłem kupić piękny, czerwony skuter Vespa za 20 litrów olejku” – opowiadał nam Stipe. Ale w 1968 roku ceny spadły. Wieś zaczęła podupadać. Dzieła zniszczenia dopełniły szalejące pożary. Jeszcze kilka lat temu żyło tu tylko 6 osób, a od kilku lat wracają potomkowie dawnych właścicieli. Znów działa destylarnia, a pod koniec czerwca organizowany jest festiwal lawendy. Można zjeść nawet lody lawendowe! Wioska powoli odradza się. Po raz pierwszy od kilku lat z Velo Grablje autobus szkolny zabiera ucznia, małego Josipa, do szkoły w Hvarze.

Dubovice, Hvar, Chorwacja, fot. Paweł Kempa

Dubovice. Mała wioska, do której można dostać się kamienną ścieżką lub od strony morza. Rajsko…

Milna, plaża za cyplem, Hvar, Chorwacja, fot. Paweł Kempa

Milna, plaża za cyplem. Trzeba przejść około 20 minut z wioski. Trasa po kamieniach i dość stoma, ale piękna.

Najpiękniejsze plaże na wyspie Hvar

Lubię plaże, a te na Hvarze choć małe i kamieniste są po porostu przepiękne. Na przykład do maleńkiej wioski Dubovice i tamtejszej rajskiej zatoki z krystaliczną wodą, prowadzi tylko wąska ścieżka lub można dostać się od strony morza. Najlepiej małe dziecko zapakować do nosidełka. Tata mówił, że zejście było tak trudne, jak na niejednym szlaku w Alpach, gdzie byłam z rodzicami wiosną. Ale widok i niezwykły śródziemnomorski klimat tego miejsca wart był poświęcenia. Najbardziej lubiłam plaże w miejscowości, gdzie mieszkaliśmy, czyli w Milnej. Były tam aż trzy plaże, choć do tej ostatniej trzeba było iść kawałek, ale za to byliśmy tam prawie sami! Pojechaliśmy także do Jelsy, bo ponoć była tam piaszczysta plaża. Szukaliśmy i szukaliśmy, ale plaży z piaskiem nie było. To znaczy była kiedyś, taka sztuczna, ale  zostało po niej tylko kilkadziesiąt metrów kwadratowych mokrego piasku, bo resztę zabrało morze. Natura nie lubi takich zmian. Było jednak płytko i dogodnie dla dzieci.

Chorwacja, Hvar, panorama z twierdzy Tvrdava zwanej Spanjola, fot. Paweł Kempa, Tu są lwy

Hvar, panorama z twierdzy Tvrdava zwanej Spanjola.

Miasto Hvar

Kilka razy odwiedziliśmy wieczorem miasto Hvar, żeby poczuć gwarny puls wyspy. Jak na koniec września odwiedzało je zadziwiająco dużo ludzi. Byli nawet Japończycy sunący bezszelestnie po wypolerowanych kamieniach jak pociąg shinkansen przez dworzec w Tokio. W pewnej chwili usiadłam na schodach kościoła – chciałam trochę odpocząć. Byłam ubrana w pasiastą koszulkę jak kapitan Stipe albo majtek pokładowy wyglądałam jak chorwackie dziecko marynarza. Nagle Japończycy wyciągnęli aparaty i telefony i zaczęli robić mi zdjęcia! I to wszyscy na raz. Czułam się jak gwiazda, uśmiechałam się i chwytałam za rogi spódniczki, ale… znudziło mnie to po dwudziestu sekundach i pobiegłam dalej. Japończycy nie gonili mnie, uśmiechali się tylko, a potem grzecznie, gęsiego ruszyli dalej. W parku za portem w Hvarze szalałam na placu zabaw. Nie śmiej się, bo to dla dzieci bardzo ważne, a na Hvarze nie ma ich za wiele. Dla mnie to jedyny mały minus tej wyspy. Z twierdzy Tvrdava zwanej Spanjola górującej nad miastem roztacza się zjawiskowy widok na miasto i Wyspy Piekielne przypominające kształtem zieloną amebę – zauważył tato. Można do nich dopłynąć z portu i wrócić wieczorem za 60 kun (39 zł).

 Hvar, Chorwacja, fot. Paweł Kempa, Tu są lwy

Ola: 20 sekund mojej sławy w obiektywie japońskich turystów. Mili Japończycy przystanęli cicho jak pociąg shinkansen na stacji w Tokio i robili mi zdjęcia!

Hvar, Chorwacja, Stari Grad, Hektorovic, fot. Paweł Kempa, Tu są lwy

Stari Grad, dom poety Petara Hektorovića.

Stari Grad i chorwacki Kochanowski

Rodzice mówili, że swoją atmosferą, portem zaskoczyła ich pozytywnie miejscowość Stari Grad, założona przez Greków i zwana kiedyś Faros. W 2016 roku obchodziła hucznie 2400 rocznicę założenia. Oj, dużo wina wypito latem z tej okazji. Poszliśmy tam do domu poety Petara Hektorovića. Mama mówiła, że jest on dla Chorwatów tym, czym dla Polaków Jan Kochanowski. W kamiennym basenie pływały ryby – tak jak w czasach renesansu, a raczej ich rybni pra pra pra dziadkowie. Za romantycznymi podcieniami rozciągał się tajemniczy ogród, gdzie poeta sadził egzotyczne rośliny przywożone z podróży po świecie i czytał przyjaciołom swoje wiersze. Na piętrze domu ciągle mieszkają potomkowie Hektorovića, ale nie udało nam się z nimi zaprzyjaźnić, tak jak z kapitanem Stipe.

Malo Grablje, Hvar, Chorwacja, fot. Paweł Kempa, Tu są lwy

Droga z wioski Malo Grablje na wybrzeże wiedzie przez malowniczy wąwóz obok gajów oliwnych.

Hvar, fiesta w Malo Grablje, fot. Paweł Kempa, Tu są lwy

Coroczna fiesta przed kościołem w opuszczonej wiosce Malo Grablje. Od „Ojcze nasz” czuć było zapach grilla i trudno było się mieszkańcom skupić.

Wielka fiesta w Malo Grablje

Razem z mieszkańcami Milnej poszliśmy w niedzielny poranek do opuszczonej wioski Malo Grablje, skąd pochodzi mama Stipe Petricia, mająca 90 lat. Szutrowa, górska droga prowadziła przez gaje oliwne, a po bokach sterczały wysokie skały. Wioska niby ruina, ale jaka piękna. Co się stało? Kiedy skończyły się wysokie ceny na olej lawendowy, to Chorwaci porzucili kamienne domki i trudną do życia dolinę w środku wyspy. Ale 2 razy do roku, w pierwszą niedzielę maja i października, mieszkańcy rozproszeni po Hvarze i świecie, zbierają się, żeby poplotkować, pojeść i pośpiewać. Starzy i młodzi, bogaci i biedni. Przyjechał ksiądz z miasta Hvar, cieszący się dużym szacunkiem, odprawił mszę, choć już od „ojcze nasz” czuć było zapach grilla i trudno było się mieszkańcom skupić. Błyskawicznie po mszy wyniesiono ławki ze starego kościoła (otwieranego 2 razy w roku), znalazła się deska i już był stół, postawiono na niego grillowane przysmaki takie jak marynowane w winie mięso i cevapcici. Ksiądz błyskawicznie zrzucił szaty i w cywilu przyłączył się do biesiady. Panowie zaczęli śpiewać w stylu chórów klapa, czyli na głosy Panowie zaczęli śpiewać, potem przyniesiono ciasto, wino, kawę. Rodzice mówili, że w powietrzu, oprócz grilla, czuć było niesamowitą atmosferę i radość, ale też podniosłość tej chwili. Ja biegałam po placu razem z innymi dzieciakami. Potem obeszliśmy wioskę, uważając, żeby nie dostać w głowę spróchniałą belką przy zaglądaniu do starych domów. Zachował się np. publiczny młyn do tłoczenia oliwy w budynku połączonym z małą szkołą. No właśnie – szkoła, przedszkole, obowiązki – musimy wracać. Nasza podróż na Bałkany i wyspę Hvar dobiegała końca, ale jeszcze tu wrócę do kapitana Stipe. Resztę historii opowie tato, bo będzie o winie i o kalmarach, a to już nie moja bajka.
– Dziękuję Olu za możliwość napisania kilku zdań w Twojej historii – odpowiedział tato Paweł.

Sveta Nedelja, Hvar, Chorwacja, fot. Paweł Kempa, Tu są lwy

Sveta Nedelja, czyli Niedziela Święta słynie z win i nie tylko mszalnych.

Najlepsze wina ze Świętej Niedzieli

No dobra, teraz nie będzie o placach zabaw, tylko o zabawach dla dorosłych. Mieszkańcy Hvaru zapytani, gdzie powstają najlepsze wina, zgodnie odpowiadają – jedźcie do wioski Sveta Nedelja. Właśnie, tam na południowych zboczach gór na Hvarze, wyrastających wprost z Adriatyku, istnieją najdogodniejsze warunki do uprawy winorośli. Żeby dojechać do Sveta Nedelia, trzeba jednak pokonać tunel Pitve-Zavala szeroki na jedno auto i bez wewnętrznego oświetlenia. Sunąc nim ostrożnie, ma się wrażenie jazdy niczym w przewodzie pokarmowym kaszalota, a co najmniej pokładem kopalni Bobrek Bytom. Domy winiarzy znajdują się w okolicy kościoła na stokach opadających ku morzu. Wystarczy zapukać, a ktoś z rodziny zaprowadzi do piwniczki na degustację. Jest jakaś nieopisana magia w winie nalewanym do kieliszka prosto z wielkiej beczki. Najlepsze, choć najdroższe wino, powstaje ze szczepu Plavac Mali, ale tanie i dobre białe wino Mirakul kosztuje 25 kun za l, (ok. 16 zł). Warto spróbować również słodkiego, deserowego wina o nazwie Prošek. Wytwarza się je ze suszonych na słońcu i scukrzonych winogron. Słodkie, mocne i aromatyczne, czyli esencja wyspy (60 kun za l – ok 40 zł za litr u pana Vrankovića). Ola dostała pięknego granata.

Hvar, Chorwacja, kalmary, fot. Paweł Kempa, Tu są lwy

Połów kalmarów przy brzegu miejscowości Milna. No, nie mieliśmy szczęścia.

Dwa kilo kalmarów

Co przegryźć do wina? Może grillowane kalmary? Żeby je złowić samodzielnie trzeba wypłynąć łodzią o zachodzie słońca. Popłynąłem zatem z bratem Stipe, czyli wujkiem Luka kilometr w morze od brzegów Milnej. Kalmary łowi się przy pomocy żyłki z dwoma błystkami opuszczanymi 2 metry nad dnem i rytmicznie pociąga, pozwalając opadać swobodnie przynęcie. Czułem się jak postać z książki „Trzech panów w łódce nie licząc psa” – chyba nie licząc kalmara – śmiał się Luka, kiedy mówiłem mu o moim skojarzeniach. Było branie! Wróciliśmy już o zmroku. Joanna zapytała: „no, to ile złowiliście?”, odpowiedzieliśmy z dumą „dwa!”, „o to, super, 2 kilo, robimy grilla!” – cieszyła się Asia. My też konspiracyjnie uśmiechaliśmy się z Luką pod nosem. Ola zajrzała do wiaderka, żeby zobaczyć jak wyglądają te kalmary, no i była wyraźnie zawiedziona, bo na dnie były… 2 sztuki. „Rybacy zawsze trochę zmyślają” – śmiał się Luka.

Kiedy tak siedziałem w łódce na gładkiej tafli Adriatyku pociągając rytmicznie linkę, zastanawiałem się czy pobliskie Velo Grablje w centrum wyspy kiedyś ożyje i rozkwitnie na nowo. Może stanie się tak za sprawą pieniędzy, ale już nie z oleju lawendowego tylko z unijnej kasy płynącej do Chorwacji od 2013 roku. Stipe machał tylko ręką ze zrezygnowaniem, kiedy podpowiadałem mu, żeby w swoim starym domu, gdzie się urodził, rozważył zrobienie hostelu dla rowerzystów. Woli rozbudować dom w Milnej. Może jego syn Toni zajmie się ojcowizną w przyszłości. Zanim się to stanie, warto odwiedzić Velo i Malo Grablje i zobaczyć je zasuszonymi niczym lawendowe kwiaty. Cały Hvar przypomina trochę Bałkany skupione w soczewce: mieszanina biedy i luksusu, dzikich miejsc i tych pełnych turystów, ale przede wszystkim pełni emocji ludzie przywiązani do tradycji.

Praktyczne porady, informacje o cenach, noclegach, najlepszych plażach i winach na Hvarze znajdziesz we wpisie Lawendowa wyspa Hvar. Praktyczne porady i największe atrakcje.

Chorwacja – lawendowa wyspa Hvar. Praktyczne porady i największe atrakcje.

 

Hvar, Chorwacja, Sveta Nedelja, fot. Paweł Kempa, Tu są lwy

Stanęłam sobie z chorwackimi dzieciakami przed kościołem w Sveta Nedelja. 4 sekundy w bezruchu to cała wieczność.

 

TAGS
WPISY POWIĄZANE

DODAJ KOMENTARZ

Paweł Kempa
Polska

Pamiętam jak marzyłem, żeby zobaczyć lwy w Nogongoro. Moimi idolami z dzieciństwa byli Tony Halik i Sir David Attenborough. Wodziłem palcem po mapach zapewne tak, jak oni. Zostałem dziennikarzem z żyłką podróżniczą. Współpracuję z National Geographic Traveler. Przez 5 lat tworzyłem w Men’s Health dział „Wyzwania”, a sporty ekstremalne testowałem na własnej skórze. Lubię ostrą kuchnię tajską, norweskie lodowce i zapach afrykańskiego buszu o poranku. Z żoną i rocznym dzieckiem ruszyłem przez Indonezję, Malezję i Tajlandię, gdzie zostałem zainfekowany nieuleczalnym wirusem podróżowania we troje. Pewnego dnia spojrzałem prosto w oczy lwicy w Ngorongoro.

O blogu

Na blogu Tu są lwy ruszasz ze mną w podróż. Zamieściłem tu przygody, patenty, opisałem miejsca i wyzwania, których doświadczyłem na własnej skórze. Bo każdy ma swój Everest i każdy ma swoje „lwy” do odkrycia – czasem za płotem, czasem na końcu świata. Nazwa Tu są lwy nawiązuje do łacińskiego zapisu „Hic sunt leones”. W ten sposób oznaczano na antycznych mapach tereny dzikie, nieznane kartografom. Tą odkrytą wiedzą, ale – co najważniejsze – emocjami dzielę się tu z Tobą.

Lwy polują na zdjęcia
Lwy polecają: