Istria – za ribu!
Istria, wioska Vinkuran. Godzina 6.30. Wyobraź sobie Chorwację bez ludzi, bez morza turystów. Przełom kwietnia i maja. Wchodzę na pokład.
– Ajde, czyli ni to ,pośpiesz się’, ni to ‚dawaj’ rzucił mi rybak z wioski Vinkuran, kiedy przemierzał szybkimi krokami pokład swojego siedmiometrowego kutra i podał mi, jakby od niechcenia, butelkę wina. Pociągnąłem łyk i poczułem jak płynny metal zalewa mój pusty żołądek. To była rakija, a właściwie 52% grappa, samogon z wytłoczyn winogronowych, którą degustowałem wieczorem u niego w domu. Domowa, a jakże, mocna. Na zdrowie, kapitan rzuca krótkie – živeli, między odwiązywaniem cum a szybkim wyjściem z portu, który pamięta czasy rzymskiego panowania. Chwyciłem tylko mocniej drążek chromowanego steru i odmówiłem drugiej kolejki. Bujało. Do wyciągnięcia mieliśmy 6 sieci zastawionych wieczorem. Ajde.
Claudio Kazalac mimo ponad 60 na karku, poruszał się niczym kot po chybotliwym pokładzie. Wystarczało niby podpłynąć pod boję, zaczepić i wyłowić bosakiem linkę z boją o metalowy kołowrót napędzany silnikiem elektrycznym i sieć wpadała na pokład. Claudio zręcznym ruchem układał sieć na dziobie. Ale moc tych wprawnych rąk miałem okazję poznać, kiedy witaliśmy się. Miał dłonie silne i spracowane jak imadło.
– Ni ma riba, ni ma – biadolił
Faktycznie, z sieci wyciągał potem tylko kilka niewielkich sztuk ryb, ale wyrzucał do morza zaplątane rozgwiazdy i strzykwy. Łowi tyle, co dla rodziny, przyjaciół i zaprzyjaźnionych restauracji. Nie więcej. Dziś jednak mizerny połów. Ale tak bywa w kulturach zbieracko-łowieckich. Raz więcej, raz mniej. 5 tys. lat BC, może i w sieciach byłoby więcej, teraz w czasach UE, strefy Schengen, dotacji, kontroli i zrównoważonego rozwoju na zgliszczach adriatyckiej rabunkowej gospodarki morskiej – mizeria.
Byłem więc sternikiem kutra i powiernikiem biadolenia starego rybaka, że wszystko podrożało, że jajka droższe o 100% po wprowadzeniu euro, że w tej wojnie na Ukrainie to tylko o ekonomię chodzi i może lepiej, żeby się jakoś dogadali? Polubiłem go jednak za energię życiową, ten błysk w oku, człowieka morza, który ciągle może wypływać swoim siedmiometrowym kutrem, wyciągać sieci gołymi dłońmi z żałobą za paznokciami i w brudnym stroju rybaka. Kolejny łyk rakii – živeli.
Tak było na krańcu Istrii, w strefie euro, gdzie 1 maja wschodziło słońce, a na wschodzie Europy zaległy cienie.